Lato się skończyło, ale jesień, chcąc zrekompensować nieco wpadkę Pani Wiosny, nadzwyczaj w tym roku łaskawa.
Przeto grabiąc łapczywie każdy promień słońca, które to u mnie osobliwie produkuje tabuny endorfin, sprawiłem sobie prezent w postaci szybkiego wyjazdu w Góry Sowie.
[url]http://maps.google.com/maps/ms?ie=UTF&msa=0&msid=
206961340093055280837.0004afae66c1525dcd0d5[/url]
Niezrażony brakiem zainteresowania ze strony advriderowej braci,
http://www.advrider.pl/viewtopic.php?f=18&t=9638&hilit=g%C3%B3ry+sowiewyruszyłem z Olsztyna (jurajskiego) w poniedziałek 24 października, będąc żegnanym kwaśną miną mojej lepszej połowy.
Aura nie była widać zadowolona z mego pomysłu, bo nie szczędziła mi niskiej temperatury i wilgoci. W Świdnicy byłem trochę zrezygnowany, ale nie od dziś prowadzi mnie przez życie zdanie usłyszane od mojego przyjaciela i adv forowicza Dominika: "twardym trza być, nie miętkim!"
I pojechałem dalej. Łatwo nie było. Kiedy pytałem o zaporę w Lubachowie, autochtoni robili takie miny jakbym odzywał się w języku wikingów albo pytał o tajno-wojskowe budowle strategiczne.
W końcu się jakoś udało. W oparach mgły i wilgoci zacząłem wspinać się pięknymi serpentynami na zaporę.
Na ostatnich stu metrach pogoda zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i oczom mym oto co się ukazało:
[ img ]Sama zapora naprawdę robi wrażenie. Zbudowana bodajże w 1914 roku wygląda solidniej niż egipskie piramidy.
Widoki też piękne! No i słońce!! Endorfiny!!
[ img ][ img ]Piękną krętą drogą dojechałem do restauracji Fregata, która zapewnia piękny widok na tamę, choć zdjęcia trzeba robić ze śmietnika.
Restauracja od strony drogi sprawia wrażenie, jakby się zaraz miała rozsypać...
[ img ]Podążyłem dalej drogą o szerokości Daewoo Tico. Trochę się obawiałem o życie, gdyby nagle zza zakrętu wychynął wesoły Kamaz, ale, jak się później okazało, ruch na drogach w tych okolicach był jak w andrzejki wieczorem.
Fantastyczna droga z asfaltem pamiętającym miejscami tow. Wiesława kluczyła między pagórkami mając nadzieję na zgubienie mnie w okolicy, ale nie ze mną takie gierki. Mój Boloński Duce nie da się zwieść byle serpentynie.
Glinno. Nieco zakurzona miejscowość, która... Przez chwilę zastanawiałem się czy nie rozgrywany jest tu akurat finał mistrzostw świata w piłce kopanej. Żywej duszy... Ale osada, że mucha nie siada.
[ img ][ img ][ img ]Za kościołem drogą powiedzmy.. "asfaltową" dojechałem na małe wzniesienie, a tam takie widoki:
[ img ][ img ][ img ]W ogóle dróżki, którymi śmigałem to miód od miodu słodszy. Nie dysponuję, ku obrzydzeniu niektórych sumiastych forowiczów, błotolubnym crossem, więc korzystałem wyłącznie z dróg, z grubsza choćby, asfaltowanych. Mój Duce był mi wdzięczny, a drogi - wierzcie - oferują nieprawdopodobne widoki.
Minąwszy Walim, pognałem wzdłuż rzeczki do Rzeczki. Po drodze można zwiedzić podziemne fabryki w Walimiu. Nie byłem, bo czas naglił, ale z pewnością tam wrócę.
W Rzeczce szukałem drogi na Sierpnicę tak długo, aż lokalsi chwycili za widły. To była naprawdę skuteczna motywacja i już po chwili znalazłem obwarowany kilkoma zakazami w tym zakazem wjazdu i znakiem "ślepa ulica" wjazd przed hotelem korona. Droga wprawdzie asfaltowa, ale jej szerokość, stromość i lokalizacja przywiodła mi na myśl słynną drogę The North Yunga.
Jak się okazało droga ślepa nie była, a i że ja też nie, mogłem podziwiać piękną panoramę gór z widokiem na Wielką Sowę.
[ img ]Hmmm. Musicie mi z tą panoramą wierzyć na słowo, bo zdjęcia to jedna z tych rzeczy, o której nie mam pojęcia...
Będąc w Sierpnicy, zahaczyłem o Osówkę, czyli podziemne miasto. A raczej o parking, bo zgodnie z doktryną pośpiechu, nie zwiedzałem.
W mojej głowie mózgojady przeprowadzały prawdopodobnie próby atomowe, bo z bólu (hmmm, może teraz należałoby pisać "bulu" :-/) gadałem do Duce.
Byłem na dodatek głodny jak cholera ale poniedziałek to nie jest dobry dzień dla miłośników gastronomii. Miła Pani w spożywczym wysłała mnie do oberży PRL w Jedlinie Zdrój, która nie dość, że otwarta, to jeszcze dobrze zjeść dała.
[ img ]Tu gorące podziękowania dla p. Weroniki i jej Mamy. Taka kuchnia z taką obsługą...
[ img ]Przez Olszyniec, Podlesie i Niedźwiedzicę przepiękną taką trochę alpejską drogą dotarłem do Zagórza Śląskiego, gdzie winienem zwiedzić przpiękny pono zamek Grodno, i okrasić zdjęciami jego niniejszą relację.
Ale że zgodnie z założeniem nie zwiedzałem nic, aparat przepił całą baterię i w baku pająk uwił sporą pajęczynę, pośmigałem dalej do Lubachowa, gdzie wyskoczyłem po drugiej stronie zapory.
Wyprawa super. W naszym kraju naprawdę jest gdzie pojechać. Widoki zapierają dech, a i techniki można poćwiczyć.
Jeśli miałbym na tę wyprawę dwa albo nawet trzy dni, miałbym co robić. Arivederci!