Tuareg Rallye 2011Dwa tygodnie przed startem...
Organizator zapewnia transport mojego motocykla na ciężarówce serwisowej spod Drezna. Jadę więc do Niemiec zapakowany w Ducato z kartonem części, narzędzi, olejów i zapasowych gratów. Na miejscu muszę to przeładować do czerwonej skrzyni typu PierreHenry, ale tak by potem dołożyć do niej ciuchy. Transport tej skrzyni należy do organizatora podczas rajdu, będę miał do niej dostęp później codziennie rano i wieczorem.
Dolatuję w piątek do hiszpańskiej Almerii, miejsca startu rajdu. Mam jeden dzień wolnego, bo start w niedzielę...
Dzień 1, start rajdu, Almeriapiękny, słoneczny dzień upływa mi na pobycie w porcie. Oglądam sprzęty zwożone od rana, w końcu dojeżdża też Robin z moim dużym KTM-em. Zaczyna się odprawa zawodników: dokumenty, naklejki, roadbooki na wszystkie dni, instrukcje postępowania w razie wypadku itp. Świetna organizacja. Wszystko przebiega sprawnie i bezproblemowo. Zabieram się za wymianę tylnej zębatki (pomyłkowo serwis w Warszawie zamówił 42, a miała być 45), z pomocą szwedzkiego zespołu serwisowego idzie mi to łatwiutko. Zalewam też świeżą wodę do zbiornika przy motocyklu, naklejam obowiązkowe naklejki, i jestem gotowy do kontroli technicznej. Sprawdzane są stan motocykla i wyposażenie bezpieczeństwa: apteczka, koc ratunkowy, kompas, zapałki, woda i telefon komórkowy. Przejście przez każdy punkt kontroli symbolizowane jest parafką na numerze startowym. A mój numer to 381, jeden z ostatnich bo startuję w klasie amatorów na 2-cylindrowym motocyklu. Wieczorem dyrektor rajdu przeprowadza Briefing (językiem rajdowym jest angielski), a słucha go ponad 400 ludzi z całej Europy i nie tylko. Za moment startu do rajdu uważa się wjazd na nocny prom z Almerii do Nadoru.
[ img ]Dzień 2, Nador - MissourProm dobija o 6 rano. Odprawa paszportowo-celna przebiega szybciej niż przewidywano. Bankomat, tankowanie, poranna kawa... Zbiórka na parkingu, odbiór karty i w drogę. Dziś do przejechania ok. 400 km. do biwaku przy hotelu Baroudi w Missour. Odcinki szutrowe dość łatwe i przyjemne.
[ img ]Dla klasy profi krótki odcinek
[ img ]Hubert podczas niefortunnego upadku uszkodził obie(!) pokrywy głowic w HP2
[ img ][ img ]Dzień 3, Missour - MerzougaDla mnie był to dzień próby moich sił i doświadczenia. Niestety nie zdałem. Jakoś tak zawsze jest, że organizator od drugiego dnia nadaje dakarowe tempo i takie same pułapki. Odcinek był bardzo trudny technicznie i niebezpieczny. Liczne podmycia dróg widoczne w ostatnim momencie wymagały zwalniania do 30 km/h, zaś początek OS-u był typowo szybkościowy po kamienno - szutrowych drogach z max prędkościami do 140 km/h. Mała awaria wtyczki (zaśniedziałe styki) przy głównym przekaźniku kosztowała mnie 1,5h postoju w gorącej dup..ie (wielkie dzięki Robbi!), co spowodowało spóźnienie na checkpoint, kara: 2h. Ostatni fragment trasy to wydmy. Nie dość, że zmęczony po dwu dniach i ponad 800 km jazdy, to jeszcze to! Dojechałem spóźniony po zmroku i wyczerpany do granic możliwości.
Przejazd wyschniętym korytem na odcinku specjalnym, wielu miało tu problemy
[ img ]Zdefektowane sprzęty zabierane były przez ciężarówkę "śmieciarkę" na koniec dnia
[ img ][ img ][ img ][ img ]Dzień 4, Merzouga circuitRano nie byłem pewny czy dam radę jechać. Spróbować jednak trzeba. 280 km po bardzo zróżnicowanym terenie. Początek to niskie, gęste wydmy o bardzo sypkim piasku. Wystartowałem i po skoku z pierwszej - gleba. No ładnie - myślę sobie przeklinając - niezły początek. Zaraz za pierwszą wyższą wydmą Secret-Checkpoint. Ominięcie takiego punktu to 4h kary. Potem już jechało mi się coraz lepiej. Do momentu klasycznej katapulty - podjazd pod wydmę od zawietrznej skończył się zanurkowaniem przedniego koła w sypkim piasku, a ja przelatuję nad kierownicą. Dalej już bardziej twardo, czyli szybciej. Teraz wysokie wydmy przede mną. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy co oznacza jazda w takich warunkach - to potwornie męczące! A czas goni. I nie walczę tu o minuty z rywalami, a raczej by się zmieścić w limicie. Po zjeździe z wydm jest piaszczysta, szeroka droga, mój KTM potrafi być szybki w takich warunkach, więc myślę o nadrobieniu czasu i... gleba przy 120km/h. Strat nie ma (choć kurzu było co niemiara), ale wystraszyłem się. Dojechałem do checkpointu i postanowiłem odpocząć. A czas minął... Pokonałem tylko połowę dziennego dystansu! A wielu nie dojechało nawet tu...
[ img ]Tu gdzieś zaliczyłem spektakularny piruet
[ img ]Thorsten Kaiser był niepokonany, aż do mety.
[ img ]Zespół Rally Raid Sweden miał świetnie przygotowane Husabergi Fe570 rally
[ img ]Zespół z Australii
[ img ]Robbi Labinsky, wielokrotny uczestnik Dakaru i chyba najlepiej przygotowany, fabryczny KTM 660 Rally na rajdzie
[ img ]Dzień 5, KingstageTo trochę nietypowy etap. Kilka rund na azymut od punktu do punktu. Całość liczona na czas. Mega wyczerpujące 200km. Tylko wysokie wydmy ergu Chebbi. Limity czasu zmniejszają się tak by zakończyć ściganie przed 17:00. Wystartowałem (start w trybie Le Mans) i po pierwszym kółku... brakło mi benzyny. To kolejne doświadczenie. Byłem optymistą i mimo tego, że tankowałem wczoraj, przeliczyłem skrupulatnie i wyszło, że LC8 spala na wydmach ponad 17 L/100km! Dosłownie na oparach wróciłem do obozu, a tam miłe spotkanie z polakami jadącymi przez Maroko! Ygrek proszę wstaw jakieś zdjęcia, jeszcze raz dzięki za pomadkę na moje spalone usta. Ten dzień przeznaczyłem na odpoczynek, regenerację i serwis KTM-a. Przyklejony "na krzywy ryj" do polskiego zespołu Land Rovera korzystam z udogodnień ich wypasionej naczepy (relacja tu:
http://www.lr.pl/tuareg-rallye-2011-relacja).
[ img ][ img ][ img ][ img ][ img ][ img ][ img ]Dzień 6, Dune RaceZaplanowany jako dzień do "wybawienia" się w wielkiej piaskownicy. Trasa 60km to 3 pętle (profi 4) od wydmy do wydmy. Roadbook w zasadzie nie był potrzebny, bo całość bardziej przypominała motocross. Checkpointy ustawione były na szczytach najwyższych wydm, a z góry widać było gdzieś tam następny. Cała frajda to poszukiwanie właściwej linii przejazdu. Może dlatego, że wypocząłem jechało mi się świetnie. Dopiero teraz nauczyłem się jak "czytać" wydmy, nie bałem się szybciej atakować szczyty, duża moc silnika ułatwiała mi wspinanie się w górę, amortyzator skrętu pomagał na stromych zjazdach, pięknie! Cieszyłem się płynniejszą jazdą. Meta etapu mieściła się na szczycie najwyższej wydmy ergu (tylko motocykle), a wjazd na nią ograniczony był wyznaczonym korytarzem. Wielu twierdziło, że w tym roku piasek jest wyjątkowo miękki.
Mój biały Iceland Evo w pustynnej akcji 8)
[ img ][ img ][ img ][ img ][ img ][ img ][ img ][ img ][ img ][ img ][ img ]Dzień 7, Merzouga - MissorWracamy. Początek to przejazd przez Erg Chebbi na drugą stronę i żegnamy wysokie wydmy. Dzisiaj nie sprawiło mi to większych problemów. Dalej etap wiedzie przez odludne tereny pustynne, gdzieniegdzie małe wydmy, przełęcz, klif, wysuszone brody, fantastyczna droga. Szybko, równo. Cały dzień jadę razem z Hubertem (HP2), czasy już się praktycznie nie liczą. Potem asfaltem przez malowniczy kanion, przełęcz ponad 1900mnpm i dalej szutry do znanego już hotelu Baroudi w Missour. Tego dnia nie zabrakło czasu na podziwianie widoków i postoju na herbatę z miętą, mimo że zrobiłem niecałe 400km.
[ img ]Alessio skupił się w tym roku na robieniu zdjęć, filmów i asystowaniu koleżance na Suzuki DRZ400
[ img ][ img ][ img ][ img ][ img ][ img ]Dzień 8, Missour - NadorDzień zaczął się od odcinka specjalnego. Techniczny i szybki. Sporo przejazdów przez wyschnięte koryta rzek. Potem trasa wiodła raz krótko asfaltem, raz długimi szutrami. Bez napinania się należało się skupić na nawigacji, bo bywało trudno znaleźć szlak. Właśnie w takim momencie, przy niedużej prędkości, patrząc na roadbook tył się uślizguje i przewracam się na twarde szutrowo-kamieniste podłoże. Lecę do przodu i upadam na ręce. Palec złamany. Nie boli, ale puchnie. Podnoszę motor i dołączam się do duńskiego kolegi. Jedziemy razem powolnym tempem na siedząco - on nawiguje, ja skupiam się na jeździe za nim. Do portu już jakieś 30km. Na promie lekarz rajdowy mówi, że jeśli nie boli to mogę dalej jechać tak by nie obciążać zbitej prawej dłoni. Kolejne 400km za nami. Na twarzach widać zmęczenie. Na promie piwko i spanie.
[ img ][ img ][ img ][ img ]Dzień 9, Almeria - meta rajdu w MojacarProm wraca do Europy. Mój nadgarstek jest opuchnięty i trochę boli, ale decyduję się jechać. Dzisiaj do pokonania 50km autostradą (!) a potem 100km wąską, krętą, górską drogą. Na koniec krótki odcinek specjalny i meta w zatoce na plaży. Banda brudnych i śmierdzących facetów, kilka dziewczyn (w tym Tina Meier, zawodniczka fabrycznego teamu Sherco na Dakarze) i kilkanaście dymiących motocykli, a samochodów o połowę mniej niż na starcie. Atmosfera spokoju i odpoczynku. Nikt się nie puszy, nie wywyższa, bo przecież wszyscy tutaj potrafią "dobrze" jeździć. Nie ma GS-ów i riderów pucujących szmatką felgi, tu nikt się nie zastanawia czy desert jest lepszy od mitasa, nikt nie myśli o dźwięku wydechu akrapovicia, nikt już nie ogląda sprzętów. Wszyscy mają dość...
[ img ][ img ][ img ][ img ][ img ]a na mecie w wypasionym hotelu Marina Playa w Mojacar tradycyjne palenie gumy i podium. Wieczorem rozdanie pucharów i impreza.
[ img ][ img ][ img ][ img ]Na koniec na lotnisku w Madrycie spotykam ekipę Domestosa wracającą z wyprawy na Atacamę.